






W cyklu "Dwie dekady Gorzowa" prezentujemy rozmowę z byłym dyrektorem TVP Gorzów Arturem Gurcem. Dziś część pierwsza.
Zacznijmy od części związanej z urodzonym w Skwierzynie Arturem Gurcem.
- Tak wyszło. Urodzony w Skwierzynie z czystego przypadku. Tam podobno była dobra porodówka i fantastyczny lekarz Śmigielski. Rodzice to nawet nie gorzowianie, bo mama prawdziwa kostrzynianka, a tata – Białorusin, aczkolwiek Polak, z wioski Miłosna. Żadnego szlachectwa, żadnego pompowania. Z rodziną przyjechał do Polski ostatnim rzutem w l. 50.
Pierwsze trzy lata mieszkał pan w Kostrzynie.
- Tak. Nie miałem wpływu na to, że zostałem gorzowianinem. Zrobiłem to przy spódnicy mamy i spodniach taty. Mieszkałem na os. Staszica, uczyłem się w Szkole Podstawowej nr 15. To była mała, ale na pewno jedna z lepszych publicznych szkół w Gorzowie. Nosiła imię Wojska Polskiego. Dwóch synów też skończyło tę samą szkołę. Ja później Technikum Mechaniczne. To ponoć wylęgarnia talentów, ale ja się do nich nie zaliczam. Później ekonomia na Uniwersytecie Szczecińskim. Pierwszy stopień to zarządzanie i marketing, drugi – rachunkowość i bankowość.
Duma to dla pana…
- Jeśli można być dumnym z dzieci i cieszyć się z tego, co robią i jacy są…
Co robą i jacy są?
- Starszy wyprowadził się do Warszawy. Jak podjął decyzję, że będzie studiował poza Gorzowem, to losy go rzuciły do Wrocławia. Tam skończył prawo, ale nie chciał być prawnikiem. W międzyczasie zdał egzaminy doradztwa podatkowego, pracował w kancelarii zajmującej się podatkami w bardzo wąskiej korporacji międzynarodowej, prawno-podatkowej jednej z największych kancelarii w Polsce. Dugi kończy studia. Pandemia dała mu szansę relaksu, ale kończy studia w Gdyni – nawigację.
To już wiadomo, gdzie nasze gorzowskie dzieci powyjeżdżały.
- Ja się nie dziwię, że młodzież wyjeżdża poza Gorzów. Szuka możliwości dla siebie.
Wróćmy do Gorzowa. Rozmawiamy przy Starym Rynku…
- Ooo, Stary Rynek – kiedyś przez chwilę nazywał się Placem Katedralnym, a to wynikało z uchwały rady miasta. Wcześniej radni ze strony prawej dokonali zmiany nazwy Starego Rynku na Plac Katedralny, a jak dobrze spojrzeć na historie miast, są tam Stare Rynki, które wyznaczają bardzo istotne miejsce w życiu mieszkańców. Jak byłem radnym jedną kadencję – w zupełności mi to wystarczyło (1997-2001) – wystąpiłem z inicjatywą uchwałodawczą. Zebrałem ileś tam koniecznych podpisów, co zresztą nie stanowiło jakiegoś problemu i redaktor Zysnarski wypowiadał się wówczas na sesjach jako specjalista. Przeszło gładko, większość zadecydowała i mamy ponownie Stary Rynek. To była bardzo krótka historia, trwała niespełna rok i myślę, że niewiele osób o tym wie.
Pamięta pan, jak wyglądał Gorzów 20 lat temu?
- Patrząc na kamienice, to były wyremontowane. Z jakąś fantazją wykonano elewacje, przykryto problem. Nie ma rdzewiejących barierek, bo kilka lat po modernizacji taki problem się pojawiał. Cóż jeszcze, jeździły samochody ulicą Sikorskiego. I nie był wielu obiektów: Słowianki, filharmonii,… ale za to był pomnik Śfinstera, który wzbudzał ogromne emocje. Powiem szczerze, nie rozumiem tego. Bo jeśli wzbudzał jakiekolwiek, to we mnie pozytywne.
Była wojenka z tego powodu.
- Nie miałem nic przeciwko. Byłem obserwatorem. Ale dlaczego Śfinster? Bo Józek Finster był fundatorem. W Polsce było takich pomników kilka i chyba nigdzie podobnych emocji nie wzbudzały. Zakładam, że chodziło o… marnotrawstwo stali (śmiech). Przecież można było wiele innych rzeczy zbudować z tego materiału. Nie pamiętam, w którym momencie zabrano go do renowacji. Został przestawiony w miejsce, w którym nie wzbudza emocji. Problem rozwiązano w sposób bardzo inteligentny. To początek XXI w. Ta historia wraca i stała się lokalną anegdotą.
Stoją w Polsce różne inne rzeźby, choćby związane z tragicznymi wydarzeniami i też wzbudzają skrajne emocje, choć z golizną nie mają nic wspólnego.
- A jeśli mówimy o goliźnie, to ta antyczna w kościołach nikomu nie wadzi. I są tam organizowane oficjalne wycieczki.
Może ta stal budzi takie obrzydzenie…
- Może korozja…
Czyli Gorzów nie miał wielu miejsc, które ma dziś, także galerii handlowych, za którymi gorzowianie tęsknili.
- Na tamten czas była taka moda i trend w Polsce. Ja czasami lubię obejrzeć film „U Pan Boga w ogródku”. Tam szło o budowę jakiejś inwestycji fastfoodowej. Film fajnie pokazuje małomiasteczkowość i odpowiada na pytanie, co i dlaczego. A w tamtym czasie w Europie Zachodniej galerie z centrów miast były wyrzucane na ich obrzeża. Pojawiały się małe sklepiki, kupowało się u sąsiada, był kontakt bezpośredni, nawet kawa w czasie zakupów.
A co panu, wtedy młodemu człowiekowi, podobało się w Gorzowie?
- Ech… w Gorzowie zawsze łatwo było wszędzie dojechać. Jak czasami jestem w większym mieście, to tam przebić się z jednej do drugiej dzielnicy – nie mówiąc o godzinach szczytowych – graniczy z cudem. Jak syn zamieszkał w Warszawie, to jednym z warunków była bliskość stacji metra, by można był się skomunikować. Tu nie ma tego problemu. Na Sikorskiego czy samochody jeżdżą, czy nie, wszędzie tak samo można dojechać. Niewiele się zmieniło. Co prawda te alternatywne są przeciążone i niskich standardów, bo są wąskie, ale da się nim jechać. Jedną wielką przewagą Gorzowa jest łatwa dostępność i dobre skomunikowanie. I tańsze mieszkania. To też. Nie wiem, ile kosztuje komunikacja miejska.
Bilet ulgowy MZK 1,50 zł.
- Jak za darmo.
Co panu się nie podobało?
- Nie było i nie ma uczelni, która mogłaby być centrum rozwoju i komunikacji, wymiany poglądów, czy myśli między różnymi środowiskami. Nie tylko mam na myśli środowiska naukowe, ale społeczne, kulturalne, polityczne.
Nawet Jacek Bachalski przestał robić swoje debaty.
- Szczęśliwie Jacek nie jest wyznacznikiem. Ale brakuje impulsu – poważnej uczelni – który by to rozwijał, nadawał pewien rytm.
Ale z czego to się bierze? Wszyscy o tym mówimy. Inni sobie jakoś radzą, przyjmują nasze dzieci, dają im szanse rozwoju, dobrze płatną pracę, możliwości. Co tu się dzieje?
- Co tu się dzieje? Może pytanie powinno brzmieć: Co tu się nie dzieje? Może mamy pecha, a może tak po prostu jest, że nasze elity pochodzą ze środowisk robotniczych. Ale myślę, że muszą minąć pokolenia, żeby te elity mogły nadawać jakiś rytm, jakiś ton. Tylko pytanie, czy społeczeństwo gorzowskie nie dąży do tego, by mimo wszystko to tłamsić. Brakuje nam horyzontu, spojrzenia na wartości, nie na siebie, na to, co jest z zewnątrz.
To błąd władzy?
- Nie wiem, nie potrafię tego określić. Spójrzmy na Zieloną Górę, która miała uczelnie wcale nie rewelacyjne, ale ich połączenie i dzisiaj Uniwersytet Zielonogórski – coś znaczą. Obejrzałem materiał na temat pierwszego rocznika medycyny. To jest tylko 50 osób, ale jaki to niesamowity skok. Trzeba było 6 lat edukacji. I ci ludzie, pewnie częściowo są z Zielonej Góry, pewnie większość nie, ale będą wracać do swojej uczelni. I ona coś wytworzyła. I to nadaje ton pozostałym. Wszystko zaczyna się od instytucji i od ludzi, którzy w niej są, ludzi, którzy muszą wzbudzać potężny impuls. Niech to wzbudza negatywne emocje, jak ten Śfinster, ale niech wzbudza.
Cdn.
Rozmawiała Hanna Kaup
« | grudzień 2023 | » | ||||
P | W | Ś | C | P | S | N |
1 | 2 | 3 | ||||
4 | 5 | 6 | 7 | 8 | 9 | 10 |
11 | 12 | 13 | 14 | 15 | 16 | 17 |
18 | 19 | 20 | 21 | 22 | 23 | 24 |
25 | 26 | 27 | 28 | 29 | 30 | 31 |